– Wujku, poczęstujesz mnie jabłkiem?
– Masz, dzieciaku – podałem mu w garść. – Jak masz na imię?
– Jestem Staszek – powiedział chłopiec i pobiegł ze stadem takich samych chłopców grać w piłkę. A ja dalej patrzyłem na niego, jak bardzo przypominał mnie kiedy byłem dzieckiem. Czy to prawda, co mówiła przez telefon moja matka?
– Cześć, mamo!
– Synku, Kochanie, przyjechałeś… – matka pospiesznie mnie przytuliła, a ojciec wyszedł z pokoju.
Nie było mnie w domu dokładnie pięć lat. Po studiach służyłem w wojsku, wróciłem do domu, nie było pracy w naszym mieście, więc wyjechałem do pracy w stolicy. Tam się ustatkowałem, wysyłałem pieniądze rodzicom, a ojciec powoli naprawiał, kupował nowe meble. Serce wciąż ciągnęło mnie do domu, jakby ktoś tu na mnie czekał.
Usiedliśmy przy stole. Mama gotowała barszcz, gołąbki, wszystko, co lubiłem. W domu mojego ojca było przytulnie i ciepło.
– Mamo, widziałem Staszka. Wygląda jak prawdziwy cud.
Mama usiadła i zmięła ręcznik.
– Nigdy nie przyznają się, że to syn Sylwii. Jak tylko przybyli, Grażyna go niańczyła, a ja słyszałam, że był na jej nazwisko.
– Mamo, mieliśmy siedemnaście lat, może to wpłynęło na ich decyzję.
– Ale to jest nasz rodzony wnuk, jak to teraz udowodnić?! Taki dobry chłopak, a tak naprawdę to obcy… – płakała moja mama, położyłem jej rękę na ramieniu.
– Nie płacz, coś zdecydujemy. To także mój syn, nie zostawię tego tak…
O zmierzchu wieczorem zakradłem się do domu Sylwii, najpierw było cicho, ale potem skrzypnęły drzwi, ktoś wyszedł na podwórko. Sylwia zmieniła się, wypiękniała, jej szczupła sylwetka stała się bardziej zaokrąglona, a długi napięty warkocz sięgał jej do pasa – była pięknością niczym z bajki… Usiadła na ławce, zakryła twarz i zaczęła płakać…
– Sylwio! – zawołałem półszeptem, najciszej jak potrafiłem.
– Kto tu jest?
– Sylwio, to ja, Andrzej…
Na chwilę zapadła cisza. I wtedy nagle pojawiła się bardzo blisko.
– Jak tutaj trafiłeś? Odejdź… Ojciec cię zobaczy.
– Przyszedłem z Tobą porozmawiać.
– O czym? Powiedzieliśmy sobie wszystko już dawno temu.
– Chodźmy na spacer, nikt nas tam nie zobaczy.
Spojrzała na chwil na swój dom, a potem zrobiła krok w moją stronę…
Uczyliśmy się w tej samej szkole, zacząłem się jej przyglądać w drugiej klasie. Chłopcy widząc moje zainteresowanie zaproponowali, żebym im ją przedstawił, bo chodziliśmy do równoległych klas. I tak zaczęła się nasza przyjaźń.
Pod koniec ostatniej klasy, nagle odeszła bez słowa… Nikt nie rozumiał, został tylko miesiąc nauki i egzaminy.
– Wyjaśnij mi, co się wtedy stało?
– Zaszłam w ciążę. Z Tobą. – Nawet w zmierzchu zauważyłem rumieniec, jej głos był pełen gniewu.
– Więc to prawda.
– Czego chciałeś? Zostałam matką w wieku siedemnastu lat! Przenieśliśmy się wtedy do ciotki w innym mieście, ojciec bał się plotek. Ludzie tacy są, tylko daj im powód. Tam urodziłam. Rodzice zdecydowali, że dziecko będzie na ich nazwisko, moja mama miała dużo znajomości i wszystko zostało załatwione. Mieszkaliśmy tam przez rok, potem wróciliśmy do domu.
– Sylwio…
– Co?
– Wyjdź za mnie. Zabiorę cię do Warszawy, mam tam dobrą pracę, zabierzemy ze sobą naszego syna.
– Myślisz, że to takie proste, matka nigdy się nie zgodzi, co ludzie powiedzą, wszyscy myślą, że to jej syn.
– On wygląda jak ja!
Potrząsnęła tylko zmęczoną głową.
– Daj mi czas do namysłu.
Tego wieczoru w rodzinie Sylwii wybuchł skandal. Matka krzyczała:
– Po co wróciliśmy, zamieszkalibyśmy u ciotki i nie zaznalibyśmy tego. Teraz pojawił się tatuś. Co powinniśmy zrobić?
– Może powinni się pobrać i zaopiekować dzieckiem… To ich syn. A z dokumentami pomoże Twój przyjaciel.
– Co ludzie powiedzą…
– To też prawda. Ale musisz się zgodzić, że wszystko co zrobimy będzie złe, nie ma dobrego rozwiązania.
– Zdecydowałam, nie zgadzam się. Powiemy mu, gdy dorośnie. Bóg mi świadkiem, że nie chcę, by chłopcu stało się coś złego…
Wczesnym rankiem Andrzej usłyszał ciche pukanie do okna.
– Kto to? – chłodna poranna świeżość wlewała się przez otwarte skrzydło okna.
– To ja, Sylwia. Przygotuj się.
– Na co?
– Jedziemy do Twojego domu w Warszawie. Zabrałam mojego syna.
Szybko się spakowałem, a dwadzieścia minut później dotarliśmy na dworzec i kupiliśmy bilety.
– Nie będziesz tego żałowała? – zapytałem.
– Nie – potrząsnęła głową Sylwia, tuląc w ramionach naszego śpiącego synka. – Już zadzwoniłam do ojca i powiedziałam mu o przyczynie mojego zniknięcia.
Minęło kilka lat, ściągnąłem rodziców do miasta, sprzedałem dom, kupiłem tu mieszkanie za pieniądze z kredytu hipotecznego. Rok temu urodziła nam się córeczka. O rodzicach Sylwii wiemy tylko tyle, że zamieszkali w sąsiednim mieście. Pisaliśmy i dzwoniliśmy do nich wiele razy, ale nie chcieli nas słyszeć ani widzieć.
A jednak…
Piszę te słowa na dworcu kolejowym, za kilka minut odbieram teściów. Cóż, czas leczy rany, mam nadzieję, że dziś wszyscy wybaczymy sobie nawzajem krzywdy, zapomnimy o błędach i będziemy żyć razem. Marzenia się spełniają – mam nadzieję, że moje też się spełnią.