– Mamo, jestem zmęczony! Nie chcę iść już dalej, nie dam rady!
Te słowa wykrzykiwał mały chłopiec, około czteroletni, ciągnąc swoją mamę za rękę. Prawdopodobnie miał prawo być zmęczony – kobieta w drugiej ręce trzymała wielką torbę pełną zakupów, co sugerowało, że już od dłuższego czasu chodzili po galerii handlowej. Dodatkowo, dziecko było ubrane w ciepły kombinezon i czapkę mimo upału panującego tego dnia.
Kobieta nie mówiąc ani słowa skierowała się z dzieckiem do wyjścia. Mimo tego, że starała się nie dać po sobie niczego poznać, można było zauważyć, że jest bardzo zmęczona. Podkrążone oczy, smutna twarz, dziecko, powłóczące nogami i ogromna torba z zakupami. Być może nie miała innego wyjścia i musiała zabrać ze sobą malucha. Nie wiadomo które z nich wyglądało na bardziej wykończone.
To częsta sytuacja. Sama niejednokrotnie musiałam brać ze sobą dzieci na duże zakupy bo nie miałam ich z kim zostawić w domu. Dziś jednak, po zobaczeniu tej sceny przypomniałam sobie inną historię.
Oczywiście, wielu rodziców jest w podobnej sytuacji. Dziecko nie wytrzyma zbyt długo chodzenia po sklepach ale wszyscy musimy coś jeść więc zaciska się zęby i rusza na zakupy. Jednocześnie godząc się z tym, że sytuacja z boku wygląda czasem, jakbyśmy znęcali się nad naszym dzieckiem. Myślę, że miałam podobny okres w życiu…
Moja córka wychowywana była przez długi, praktycznie, aż do czwartego roku życia, czas przez jej babcię. Nie było to idealne rozwiązanie ale bardzo chciałam ukończyć studia by w przyszłości móc zapewnić jakiś byt mojej rodzinie. Oprócz studiów w tym okresie miałam poważny wypadek przez co trafiłam do szpitala na pół roku.
W końcu jednak udało mi się uzyskać dyplom i dostać dobrą pracę.
A co z ojcem mojego dziecka? Absolutnie nic. Na początku zareagował gniewem gdy powiedziałam mu, że rozważam aborcję. Mówił, że pragnie tego dziecka i nie pozwoli mi odebrać mu szansę na zostanie tatą. Obiecał nawet, że weźmie ze mną ślub i da nazwisko naszemu dziecku. Niestety po porodzie okazało się, że do udzielenia swojego nazwiska nasz ślub nie jest niezbędny więc mój były ukochany wycofał się z tej obietnicy.
Gdy Matylda była już na świecie, mój były partner odmówił pójścia do pracy tłumacząc, że to zabija jego kreatywność. Nie robił też nic w domu – uważał, że od tego jestem ja i moja mama. Pomoc z dzieckiem, z kolei, ograniczała się do towarzyszenia nam gdy wychodziłam z nią na spacer.
Sytuacja o której opowiem zdarzyła się gdy Matylda miała półtora roku. Tego dnia od rana do wieczora miałam zajęcia na uczelni, a moja mama bardzo źle się czuła. Rozważała nawet zadzwonienie do lekarza z prośbą o wizytę domową. Żeby mogła jednak to zrobić postanowiła najpierw zatroszczyć się o wnuczkę. Była wyjątkowo ładna pogoda więc poprosiła mojego byłego partnera by zabrał małą na spacer. Ku jej zaskoczeniu Mateusz się zgodził.
Kiedy moja mama została sama zadzwoniła w końcu do lekarza by zatroszczyć się o siebie. Gdy przyjechał na wizytę podał jej od razu lek po którym miała spać przez kilka godzin. Ocknęła się trzy godziny później i ku jej zaskoczeniu odkryła, że nadal jest sama w domu. Nie było wtedy telefonów komórkowych więc nie mogła nawet dowiedzieć się dlaczego Mateusz nie wrócił jeszcze z dzieckiem.
Na całe szczęście wrócili w ciągu kolejnej godziny. Matylda była wykończona, nie chciała nawet nic zjeść. Zamiast tego natychmiast po położeniu się na łóżku zasnęła.
Wróciłam z uczelni i moja mama od razu opowiedziała mi, że mała miała dziś długi spacer z tatą i od razu po powrocie zasnęła. Wydało mi się to podejrzane ale z drugiej strony nie zauważyłam u córki żadnych objawów choroby więc cieszyłam się, że Mateusz w końcu zaangażował się w opiekę nad nią.
Wszyscy położyliśmy się spać. W nocy mama zaczęła mnie budzić mówiąc, że Matylda jest cała zimna i chyba nie oddycha. Myślę, że nikomu nie trzeba mówić co wtedy czułam. Natychmiast zerwałam się z łóżka i pobiegłam do córki, a mamie kazałam wezwać karetkę.
Okazało się, że córka oddychała jednak bardzo słabo. W dodatku rzeczywiście była strasznie zimna. Przytuliłam ją do siebie i starałam się ogrzać w ramionach aż do przyjazdu karetki.
Gdy zjawiło się pogotowie starszy lekarz po zbadaniu Matyldy podał jej jakiś zastrzyk i kazał przygotować termofor z ciepłą wodą.
– Doktorze, co jej jest? – zapytałam przerażona
– Co z Ciebie za matka, skoro nie wiesz co jest Twojemu dziecku! Co jej zrobiliście? Jest wycieńczona i przepracowana, powinienem zgłosić to na policję! – odgrażał się
Nic nie rozumiałam aż do momentu gdy w drzwiach stanął jej tata. Wyjaśnił, że przeszedł z nią całe miasto bo nie chciało mu się poczekać na autobus. To wiele kilometrów! Dziecko co prawda płakało i mówiło, że chce na ręce ale Mateusz uważał, że nie można jej rozpieszczać… Byłam przerażona.
Lekarz, mimo usłyszanej opowieści mojego partnera, wciąż krzyczał na mnie. Uważał, że matkom takim jak ja powinno odbierać się opiekę rodzicielską. W końcu jednak Matyldzie zaczęło się poprawiać. Jej skóra stawała się coraz cieplejsza, a dziewczynka nawet ocknęła się w moich ramionach i uśmiechnęła do mnie. Wtedy lekarz spakował swoją torbę i karetka odjechała. Odetchnęłam z ulgą.
Matylda nigdy więcej nie poszła już na spacer ze swoim ojcem, który zresztą nie rozumiejąc moich pretensji postanowił nas porzucić. Kilka tygodniu później wyprowadził się do swoich rodziców i od tamtego czasu nie kontaktował się więcej z nami.
Lata mijają, ja jednak nadal mam wspomnienie o słabym, wycieńczonym ciele mojej córeczki i karcących słowach lekarza…