Jedzenie ugotowane dzień wcześniej, jest już dla mojego męża niejadalne. Wszystko musi być świeże, w tym samym dniu gotowane ziemniaki, kurczak również nie może być pieczony poprzedniego dnia.
Wstaję więc prawie godzinę wcześniej niż muszę, nie tylko po to, by przygotować mu śniadanie, ale także po to, by przygotować dla niego jedzenie do pracy i włożyć je do pojemnika.
Na śniadanie nie muszą to być kanapki, ale przynajmniej sałatka. Wstaję bardzo wcześnie, aby usmażyć jeszcze kotlety i przygotować dodatki, żeby mój mąż mógł zjeść w pracy pełnowartościowy obiad, a potem jeszcze jakąś przekąskę. Tak jest każdego dnia i nawet kiedy mam wolne, od kuchni nie odpoczywam.
Próbowałam z nim negocjować, mówiąc, że rzucę pracę, będę siedzieć w domu i mu gotować, co tylko zechce. Po prostu fizycznie nie mam na to czasu. Nie mogę nawet zrobić sobie makijażu do pracy, a nie mówię już o włosach.
On jednak mówi, że nie mogę rezygnować z etatu. Pomagamy mojej córce spłacać kredyt hipoteczny, trzeba zarobić jak najwięcej. Moja mama wstawała o 4 rano, aby zrobić nam posiłki. Było tak przez cały czas, wszystko robiła, żeby jedzenie było zawsze świeże, ja robię dokładnie to samo.
Wiem, że to moja wina, bo przyzwyczaiłam męża do tego wiele lat temu. Codziennie rano robiłam mu śniadanie, a sama nie miałam czasu zjeść, ale musiałem go nakarmić.
Już pomału zaczynam opadać z sił. Jeśli pracuję do późna, muszę rano jeszcze zrobić obiad, całe moje życie składa się z gotowania, mam coraz mniej energii.