Mój mąż jest Koreańczykiem z pochodzenia. Mieszkał w Korei od urodzenia, w Polsce był tylko przejazdem i tak się poznaliśmy.
Jego rodzice byli przeciwni naszemu małżeństwu, ponieważ szanują koreańskie dziewczyny, o koreańskim rodowodzie, takie, które pielęgnują tradycję i w Chuseok (jedno z najważniejszych koreańskich świąt rodzinnych, kiedy wszyscy gromadzą się wokół stołu, aby odpocząć w gronie najbliższych i zgodnie z tradycją uczcić pamięć przodków) przyjdą i będą gotować cały dzień ze swoją teściową.
Na szczęście mój mąż nie jest osobą, która we wszystkim podporządkowuje się swoim rodzicom i mimo, że bardzo ich szanuje i tak wzięliśmy ślub. Oczywiście chciałam przenieść się do Korei, aby tam zamieszkać. On też początkowo się nad tym zastanawiał, ale kiedy przyjechał do naszego kraju na miesiąc i zobaczył jak żyjemy, wpadł na pomysł, żeby zamieszkać w Polsce.
W Korei praca jest bardzo trudna, a marzeniem co drugiej osoby, jest posiadanie własnego mieszkania. Oszczędzają całe życie i nawet na starość czasem mieszkają w wynajmowanych mieszkaniach. Kiedy więc mój mąż dowiedział się, że moi rodzice mają tu już dwa mieszkania, a jego wykształcenie pozwoli mu dostać się do dobrej firmy, z godziwą pensją, powiedział, że nie będzie wracał do domu i że będziemy tu mieszkać.
Jego rodzina była bardzo obrażona, a jeszcze bardziej na mnie za to, że zabrałam im syna. Kiedy jednak dowiedzieli się, że radzimy sobie dobrze i stać nas na przyjazd do Korei na Chuseok, odetchnęli z ulgą.
Mąż czasami mówi, że jest bardzo szczęśliwy, że mieszka w Polsce. Mimo że Korea z zewnątrz wygląda bardziej kolorowo i atrakcyjnie, ze swoimi centrami handlowymi, uniwersytetami, kawiarniami i ulicami, łatwiej jest tu oddychać i żyć. Nie ma takiego poziomu stresu jak u nich, cieszy się pracą, a nie jest przez nią obciążony. Może sobie pozwolić na przyziemne marzenia, a nie pracować w nadgodzinach, by wieczorem wrócić do jednopokojowego, wynajmowanego mieszkania i zjeść swój niezmienny ramen, zupę z kurczakiem z makaronem.