Ludzka bezduszność

Dziś rano, wysłałam syna do sklepu po chleb.

Kilka minut później, przyleciał do mieszkania, rozczochrany, z oczami wielkości spodków.

– Mamo, na klatce schodowej umiera jakaś dziewczyna, obca… źle wygląda…

Razem wybiegliśmy z mieszkania i ścigaliśmy się na klatce schodowej. Rzeczywiście, między siódmym a ósmym piętrem, leżała przykucnięta, najwyraźniej nieprzytomna dziewczynka w wieku około 13-14 lat. Miała podkrążone oczy, sine usta i twarz, strasznie sapała, byłam przerażona, słowa nie są w stanie tego wyrazić. Jestem pielęgniarką. Wyglądało to bardzo podobnie do ataku astmy. Zdałam sobie sprawę, że właśnie tutaj, tuż przede mną, człowiek może oddać swoją duszę Bogu.

Rozerwałam bluzkę i wkłożyłam ją pod główkę dziecka. W tym samym czasie, krzyczałam do syna, żeby zadzwonił po karetkę. Poprosiłam go o zrobienie kilku zdjęć i nagranie wideo jako dowód, że próbowaliśmy jej pomóc.

Po kilku sekundach, zaczęłam krzyczeć na cała klatkę: „Ludzie, pomóżcie, !!!!. Tu jest człowiek, który umiera!”. Jestem tylko pielęgniarką, nie jestem ratownikiem medycznym. Czułam, jak wzbierała we mnie panika.

Słyszałam, jak trzaskają drzwi na różnych piętrach, czułam na całym ciele zaciekawione spojrzenia, a potem znowu trzaskały drzwi. I NIKT, ABSOLUTNIE NIKT, nie wyszedł z domu, aby pomóc mi i mojemu synowi.

Zauważyłam, że dziewczyna na kilka chwil oprzytomniała.

-Ing…ingla…inhalator mam w kieszeni…- sapała słabo. Zauważyłam, że znowu zemdlała. Szybko wyciągnęłam urządzenie z kieszeni i przyłożyłam je do twarzy dziewczyny. Mijały sekundy, minuty, serce wyrywało mi się z piersi. W końcu usłyszałam, że jej oddech się stabilizuje, a spojrzenie staje się bardziej znaczące.

Po kilku minutach, wzięliśmy dziecko na ręce i zaprowadziliśmy je do mieszkania. Znów trzaskały drzwi i ponownie nikt nie przyszedł z pomocą.

W domu zaproponowałam dziewczynce, aby zdjęła kurtkę i umyła się, dając jej do picia słodką herbatę. Okazało się, że jej telefon komórkowy, nadal znajdował się na klatce. Poprosiłam syna, aby za nim pobiegł. Drżącymi rękami dziecko wybrało numer do rodziców, a ja dyktowałam jej nasz adres. W słuchawce słyszałam zatroskany głos, a po nim płacz.

Pół godziny później, przekazałam przestraszoną dziewczynkę, równie przestraszonej mamie i tacie. Okazało się, że była w naszych drzwiach u korepetytora języka angielskiego. Tak jak myślałam, chora na ciężką postać astmy. Zbiegła po schodach i dostała ataku.

Siedziałam na krześle i wzdychałam. Jedna myśl mnie dręczyła… Czy Ci ludzie, sąe ludźmi? Na ich oczach umierał człowiek, ja krzyczałam o pomoc. Wyjrzeli na klatkę schodową i… odwrócili się, odchodząc do swojego życia, gdzie wszystko jest w porządku. Niektórzy z nich spokojnie pili kawę, inni szykowali dzieci do szkoły, a jeszcze inni smażyli na śniadanie swoje ulubione naleśniki. Jak to możliwe?

A co, jeśli oni lub ich dziecko, będą potrzebować pomocy? To wszystko, drodzy sąsiedzi nie istnieją już dla mnie jako ludzie. Nawet się z nimi nie przywitam. Bezduszne zwierzęta, które dbają tylko o siebie.

Oceń artykuł
Dodaj komentarze

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

5 × 1 =

Ludzka bezduszność