Ostatnio mój syn miał operację w znieczuleniu ogólnym. Sytuacja nie była łatwa, było trochę nerwowo.
Jestem przyzwyczajony do szpitali dziecięcych. Jednak po raz pierwszy spotkałem się z takimi fachowcami, lekarze uderzyli mnie swoimi jasnymi i operatywnymi działaniami. Wykonują operacje od rana do nocy i nikt nie jest odrzucany. Wszędzie panuje sterylna czystość, dobrze utrzymane oddziały, a jedzenie jest pyszne. Jedynym problemem było to, że często musieliśmy migrować z jednego oddziału do drugiego. Najważniejsze, że chirurdzy dokonali cudu i uratowali moje dziecko.
W jednym pokoju z nami była 13-letnia dziewczynka i jej matka. Zazwyczaj rodzice przed operacją są zdezorientowani i niespokojni, ale ta kobieta uderzyła mnie swoją ekscytacją. Podczas gdy jej córka była przygotowywana do operacji, cały czas wychodziła na korytarz i kogoś wołała. Okresowo podnosiła głos na dziewczynę z powodu jakichś drobiazgów. Myślałem, że stres zbiera swoje żniwo. Gdy dziewczyna zauważyła moje zdumienie, poczekała aż matka wyjdzie i powiedziała:
– Mama po prostu bardzo mnie kocha i bardzo kocha tatę. Prosiła mnie, żebym nie wchodziła na trampolinę, ale nie posłuchałam. Wszyscy skakali, więc ja też chciałam i upadłam. Kiedy przyjechaliśmy tu po raz pierwszy, lekarz z izby przyjęć powiedział, że to tylko siniak, ale nie mogłam nawet stanąć na nogę. Dopiero później zrobili rentgen i zauważyli problem. Przez miesiąc byłam w domu, leczenie nie przyniosło efektu i przeszłam operację. Zrobili to z ubezpieczenia, bo na drogą prywatną operację, nie mieliśmy pieniędzy. Noga nadal mnie bolała.
Potem rodzice wzięli skierowanie do Warszawy. Długo się o to starali, bo nie chcieli nas przyjąć, a zbieranie dokumentów trwało pół roku. Teraz lekarze mówią, że operacja została wykonana źle i straciliśmy dużo czasu. Oczywiście zostało to poprawione, ale teraz muszę iść do zakładu protetycznego. Dopiero wtedy będę mogła normalnie chodzić, a to jest bardzo kosztowne – nie mamy takich pieniędzy.
Moja mama została zwolniona z pracy, bo spędziła ze mną rok u lekarzy. Brat taty ma pieniądze, prowadzi cukiernię, ale odmawia nam pomocy. Mama nie chciała zająć się jego dziećmi, więc się mści.
10 lat temu wraz z żoną, uległ wypadkowi samochodowemu. Ciotka zmarła na miejscu, a on został kaleką. Babcia długo nie mogła go postawić na nogi. Poprosił moją mamę, żeby wzięła dzieci do siebie, do momentu aż on wyzdrowieje. Ale ona powiedziała, że nie potrzebuje dodatkowych osób w domu, jej rodzina to córka i mąż. Babcia oddałą w opieke kuzynów do obcych ludzi i mieszkali tam przez rok, do czasu wypisania wujka.
Od tamtej pory nie utrzymujemy kontaktu. Tata dzwonił do niego, gdy potrzebowaliśmy pieniędzy, ale on odmówił. Mówi, że nie ma zamiaru finansować innych osób, pomaga tylko swojej rodzinie. Moja babcia jest po jego stronie, twierdzi, że mama wyparła się ich rodziny. Teraz jest zła, bo nie może nic wymyślić. Potrzebuje pieniędzy, ale nie wie, gdzie je zdobyć.
Matka wróciła i przerwała rozmowę córki. Spakowała rzeczy dziewczyny i wyszły. Może znaleźli pieniądze… Może po prostu poszły do domu… Nie wiem.
Długo się nad tym zastanawiałem. Dlaczego ludzie tak bardzo nie cenią więzi rodzinnych? Dlaczego o rodzinie myślą tylko wtedy, gdy potrzebują pomocy? Dzisiejszym ludziom obce są normalne ludzkie wartości. Rodzina powinna mocno trzymać się siebie, aby wspólnie pokonywać wszystkie problemy i przechodzić przez wszelkie trudności. Szkoda mi dziewczyny, a jej matka sama jest sobie winna.