Wczoraj w porze obiadowej zadzwonił synek z domu (często niestety przez pracę nie udaje mi się wrócić na obiad) i powiedział strasznym głosem: „przysięgam na kota, że zupełnie przypadkowo rozbiłem Twój obiektyw”.
Nawiasem mówiąc, wraz z tym kotem, na którego przysięgał. Obiektyw stał na parapecie i – jak myślałem – nikomu tam nie przeszkadzał. Ale kiedy dziecko i kot są w domu, nie ma w nim bezpiecznego miejsca na takie rzeczy, co właśnie przed momentem się tylko potwierdziło.
Cóż, pomyślałem sobie, że jak tylko wrócę do domu, to ich ukarzę, szczególnie kota, bo wiem, że to on zapewne był prowodyrem tej sytuacji podczas mojej nieobecności! Jedynym plusem jest to, że obok stał droższy obiektyw Canona, więc chociaż tyle, że zniszczyli ten tańszy, bo inaczej wściekłbym się jeszcze bardziej.
Na moje pytanie, w jakim jest stanie i co się zepsuło dokładnie, usłyszałem, że”wszystko się zepsuło”, a w całym pokoju są tylko jego odłamki.
W myślach już żegnając się z obiektywem, wpadłem do domu spowity aurą surowości, aby wymierzyć winnym odpowiednie kary.
Rozbrałem się z płaszcza i zacząłem słuchać jak ” kot tam skoczył… a ja chciałem go odciągnąć, ale on już skoczył, no i ja go chciałem wziąć, ciągnę go i… i obiektyw spadł. Tak to było”.
Cóż, powiedziałem, że teraz będzie musiał sprzedać wszystkie swoje zabawki i gadżety: tablet, laptop, głośniki i co tam jest jeszcze, bo musi mi kupić nowy obiektyw.
Mały tylko skinął głową i poszedł do swojego pokoju. Po chwili patrzę, a on wciąga na stół głośnik. Pytam, po co, a on, że „zaczyna przygotowywać się do zbierania mi na nowy obiektyw”. Był bardzo smutny.
Ma kontuzję kolana i siedzi w domu już trzeci miesiąc. Uczy się także z domu, nauczyciele do niego przychodzą, ale to tylko kilka godzin w tygodniu, tak to siedzi całe dnie z kotem, bo my pracujemy.
A dzieciak ma dziewięć lat, chciałby skakać i biegać na podwórku z rówieśnikami, a on siedzi w domu. Myślałem o tym i aż serce mi ścisnęło. Teraz skarciłem go za ten obiektyw, karcę go także za złą naukę, jeśli się mazgai, także. Za kłamstwa także ponosi konsekwencje, ciągle coś.
Stwierdziłem więc, że już nie będę o tym wspominał i chciał, aby ponosił konsekwencje za rozbity obiekty. Powiedziałem tylko, że za pieniądze, za które go kupiłem, mógłby kupić sobie kilkanaście zestawów Lego. To zrobiło na nim wrażenie.
A potem przypomniałem sobie, jak rozbiłem samochód ojca, kiedy miałem szesnaście lat.
To był sierpień 1989 r. Ojciec pozwolił mi przejechać się przez wieś, a ja pojechałem na szosę. Niestety, trochę przeceniłem swoje umiejętności, straciłem panowanie nad kierownicą i wjechałem do rowu. Byłem przerażony, samochód był w fatalnym stanie.
Wróciłem do domu i wiedziałem, jaki jest ojciec, więc spodziewałem się lania. On jednak tylko spojrzał na mnie, ubrał się w milczeniu i poszedł po samochód, który wciąż był w rowie.
Następnie policjantom, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia – najwyraźniej przez kogoś zawiadomieni – wyjaśnił, że to on kierował samochodem i po prostu stracił kontrolę nad kierownicą. Nie miał do mnie żadnych pretensji i tylko powiedział: „Jesteś żywy? To wszystko dobrze”.
Żadna zepsuta – zwłaszcza nie celowo – rzecz nie jest warta wprowadzania złej atmosfery i jakiejś zadry między dwójką bliskich ludzi. I bez względu na to, co mówią mi bliscy i znajomi, ja uważam, że postąpiłem słusznie. Tak jak wtedy mój tata. I naprawdę chcę mieć nadzieję, że jestem taki jak on. Nie tylko tym sposobem chcę to udowodnić. A mój syn będzie podobny do mnie w tym, co jest we mnie dobre.