Mieszkam z mężem Krzysztofem tak długo, jak długo z nim jestem, a jego samochód nie chce zapalić przy pierwszej próbie odpalenia. Kiedy po raz pierwszy zaprosił mnie na randkę, wciąż miał problemy z samochodem, ciągle grzebał pod maską. Wtedy bardzo podobał mi się sposób, w jaki wycierał pot z czoła, jak miał brudne policzki po pracy przy samochodzie.
Teraz jesteśmy małżeństwem od dwudziestu czterech lat, a samochód nadal jeździ na ostatnich oparach! W ostatnim roku, spód był spróchniały, a naprawa wymagała większych nakładów, niż te, które poczynił, kupując go trzydzieści lat temu. Zasugerowałam Krzyśkowi, aby go sprzedał. Nie musiał w całości, ale przynajmniej na części zamienne.
Krzysiek wyszukał w Internecie sprzedawców, którzy skupują samochody, wziął do domu mnóstwo papierowej roboty z ogłoszeń i zaczął dzwonić. W miarę jak mówił, jego twarz czerwieniała, a nozdrza wypełniał gniew. Zaczęłam się nawet denerwować, myśląc, że ma ciśnienie krwi lub coś w tym rodzaju. A on zakończył rozmowę z zaplutym jęzorem i powiedział, że nie weźmie tych groszy za samochód, z którym ciężko jest mu się rozstać, bo był z nim od trzydziestu lat. Tak dobrze się nim zaopiekował!
Dzięki swojej logice i uporowi zaczął szukać w Internecie ogłoszeń o skupie części samochodowych i stwierdził, że bardziej opłaca się sprzedać go w częściach, niż komuś w całości za osiemset złotych. Nie chciał też płacić rzemieślnikowi za rozebranie go na części, więc samodzielnie rozebrał samochód. Na podwórku było tak głośno, że najbliżsi sąsiedzi musieli słyszeć, jak przeklinał, bijąc młotkiemi i ostatecznie niszcząc samochód.
Pod koniec ubiegłego tygodnia, siedząc przy stole podczas kolacji, powiedział: „Powinienem był sprzedać go za osiemset złotych w całości”. Okazuje się, że przy jego jakości demontażu, te części można już tylko złomować.
Po prostu zadziwia mnie logika ludzi i ich wieczna chęć udowodnienia, że są najsprytniejsi, najbardziej przebiegli i najmądrzejsi.