Po ślubie przenieśliśmy się do mojego mieszkania. Dużo pracowaliśmy, od rana do wieczora. Michał uznał, że budżet powinien być wspólny. Na początku nie mieliśmy problemów z finansami. Wychodziliśmy i kupowaliśmy co chcieliśmy, co nam się podobało. Trzy lata później, zaczęły się problemy. Zrozumiałam, że powinniśmy ograniczyć wydatki. Zaczęłam kupować mniej kosmetyków, mniej ubrań. Postanowiliśmy odkładać na nowe mieszkanie. Zaczęłam uczyć się oszczędnie gotować.
Mąż oddawał mi swoją pensję w całości, zrobiłam listę, kupiłam rzeczy niezbędne, zapłaciłam czynsz i odłożyłam na przyszłe mieszkanie. Miałam przed sobą ważne zadanie, Michał w pełni mi ufał, w przeciwieństwie do teściowej, która czasem podejrzliwie mnie przesłuchiwała.
Jakoś po kolejnej wizycie teściowej, mój mąż zapytał mnie, ile już zaoszczędziłam. Kiedy mu powiedziałam, zdziwił się i wyraził swoje niezadowolenie. Powiedział mi, że jego matka nie może patrzyć, jak źle gospodaruję pieniędzmi i je wyrzucam w błoto.
Odwróciłam się i powiedziałam mu, że od jutra ona sam przejmuje wszystkie finanse. Sprzeciwił się, ale teściowa była zadowolona. Michał zaczął pytać matkę co i gdzie kupić. Już w pierwszym miesiącu nie dawał sobie radę, pod koniec musiał wypłacić pieniądze ze skarbonki. Podobnie było w drugim miesiącu, widać było po nim, jak się męczy.
Minął rok, odkąd mąż przejął budżet rodzinny, nasze oszczędności nie wzrosły. Pod koniec każdego miesiąca, ciągle się zadłużał i w końcu położył pieniądze na stole. Szkoda, że mój małżonek nie miał do mnie zaufania. Małżeństwo powinno takie być, rozumieć się bez słów, wspólnie współpracować i wspierać się we wszystkim.