Mam syna z pierwszego małżeństwa, którego moja obecna żona bardzo nie lubi. Jest młodsza ode mnie, sama jest jeszcze dzieckiem i nie potrafi dogadać się z dwunastolatkiem. Chociaż wiem, że mój syn jest bardzo miłym i spokojnym chłopcem. Co więcej, w porównaniu z nim, moja młoda żona jest prawdziwym obibokiem. Jest przyzwyczajona, że ja zarabiam pieniądze i zapewniam jej wszystko, także wygodę, a przecież jakie mogą być obowiązki domowe?
Wczoraj wróciłem wcześnie z pracy i zobaczyłem, że mój syn robi zupę na obiad. Zdziwiłem się i zapytałem, czy to dla niego trudne, a on odpowiedział, że musi, żeby nie być głodnym, a ojciec też musi coś zjeść. Okazuje się, że sam robi sobie kanapki do szkoły i rozwiesza pranie po praniu.
Stąd pytanie: Czy w ogóle potrzebuję żony, która nie potrafi zająć się moim dzieckiem? Ma dopiero dwanaście lat i potrzebuje dużo pomocy, choć wygląda na samodzielnego. Chciałbym, żeby czuł się otoczony opieką i otrzymał ją właśnie od macochy, ale ta panna w wieku dwudziestu trzech lat kontynuuje styl życia, jaki prowadziła przed zamążpójściem.
Ze swoim telefonem lub tabletem siedzi w kuchni przy stole z filiżanką kawy i ciastkami albo leży na kanapie. Nie tylko nie przychodzi jej do głowy, żeby zrobić coś w domu, ale jest oburzona, że prosi się ją o zrobienie rzeczy niemożliwych i że to moja wina, że nie chcę zatrudnić pomocy domowej.
Próbuję sobie przypomnieć, o czym myślałem, kiedy zdecydowałem się ją poślubić, ale luka w mojej pamięci mówi sama za siebie, tylko nie o moim synu i jego pociesze. Teraz mam w domu dwoje nieletnich, tylko moja żona okazała się infantylną nastolatką.