Moja żona Wiktoria, urodziła się i wychowała na wsi, przyjechała do miasta na studia i to właśnie na uniwersytecie się poznaliśmy. Spotykaliśmy się przez półtora roku przed ślubem, a potem zdałem sobie sprawę, że kocham ją z całego serca i oświadczyłem się.
Najpierw mieszkaliśmy w domu moich rodziców, a potem w wynajętym mieszkaniu. Trzy lata później, z pomocą moją i jej rodziców, kupiliśmy duże jednopokojowe mieszkanie, które przekształciliśmy w dwupokojowe.
Musieliśmy oszczędzać pieniądze podczas remontu i kupowania urządzeń, ale kiedy wszystko było gotowe, odetchnąłem z ulgą. Wreszcie moglibyśmy znowu pójść do restauracji, pojechać gdzieś na weekendową wycieczkę, wynająć samochód i kupić Wiktorii nowe ubrania.
Odcięła mnie jednak już przy pierwszej próbie kupienia czegoś dla niej. Powiedziała, że ostatnio za dużo wydajemy, że powinniśmy znowu odkładać pieniądze, na wszelki wypadek.
A takich wydatków, na które byłem gotów, żona zabraniała. Żal jej było moich własnych pieniędzy i chciała oszczędzać, nie śmiąc pozwolić sobie, ani mnie, na nic ekstra.
Po co było oszczędzać, skoro wszystko, o czym marzyliśmy, już było? Trzeba żyć teraz, a nie tylko oszczędzać i nigdy niczego nie zobaczyć, ani nie spróbować. Jaki jest sens być bogatym i na nic sobie nie pozwalać?
Ale nie mogę zmienić podejścia Wiktorii. Dorastała w gospodarce, w której sama nie widziała pieniędzy i przez pierwsze lata naszego małżeństwa żyliśmy oszczędnie ze względu na mieszkanie i remonty, ale teraz jest tak, jakby trudno jej było kupić cokolwiek, co nie pasuje do planu.