Byłem najstarszy w naszej licznej rodzinie, co oznaczało, że wszystkie obowiązki domowe i nadzór nad młodszymi, spoczywały na moich barkach. Nikogo nie obchodziło, czy chcę, czy nie. W szkole i na podwórku, dokuczano mi, że ciągle jestem z małymi dziećmi, a ja płakałem i obiecywałem sobie, że nie będę miał własnych dzieci. Ojciec bił mnie za to, że tak mówiłem. Jak sam mawiał, „bił mnie do nieprzytomności”.
Gdy skończyłem ósmą klasę, wysłano mnie do szkoły zawodowej, by zostać kucharzem, bo potrzebowałem zawodu. Po ukończeniu szkoły, dostałem pracę w kawiarni. Rodzice besztali mnie i żądali, żebym kradł jedzenie i przynosił je do domu, bo musiałem wyżywić rodzinę, a nie być naiwnym głupcem.
Tak jak moja pensja, kontrolowali moje życie. Pewnego dnia, kupiłem bilet i pojechałem do miasta, z dala od rodziny. Wiedziałem, że to poważna decyzja, ale nie było już odwrotu. W mieście szybko znalazłem pracę, choć na początku pracowałem jako pomywacz i mieszkałem z emerytką, wynajmując od niej pokój. Traktowała mnie dobrze, nie miała o nic pretensji, a ja pomagałem jej, jak tylko mogłem. Dobrze nam się razem żyło: czysty i przytulny dom, pyszne jedzenie, wzajemne wsparcie.
Po jakimś czasie, poznałem dziewczynę i postanowiliśmy wziąć ślub. Jej rodzice, bardzo mnie polubili. Rok później, urodziła się nasza córka, a potem syn. W między czasie, zacząłem myśleć o moich rodzicach i postanowiłem ich odwiedzić. Spakowaliśmy z żoną kilka prezentów i pojechaliśmy. Szkoda, że moim rodzicom to wszystko nie było potrzebne. Po prostu wyrzucili mnie z domu, trzaskając drzwiami przed nosem. Nawet nie spojrzeli na moją żonę i dzieci. Byłem obrażony do głębi i postanowiłem sobie, że więcej do nich nie przyjdę.