Teraz już nawet nie wiem, do kogo zwrócić się ze swoim smutkiem, dlatego piszę do Was, niech czytelnicy wyciągną wnioski i nie powtórzą mojego błędu. Ta historia zaczęła się kilka lat temu, kiedy syn postanowił się pobrać. Mojej opinii nie wzięto pod uwagę, przyprowadził dziewczynę do domu i powiedział, że to jego narzeczona.
Przyszła synowa od razu nie przypadła mi do gustu, zachowywała się arogancko i praktycznie się do mnie nie zwracała. Zachowywała się tak, jakby mnie tam nie było. Syn Grzegorz, też szybko zmienił się w oczach, wcześniej okazywał mi więcej szacunku, ale po ślubie w odpowiedzi na moje słowa, mruknął coś pod nosem i to wszystko. Od dłuższego czasu nie mam mężą, więc postanowiliśmy, że młodzi ludzie zostaną u mnie, a potem poszukają mieszkania, w którym będą mogli żyć samodzielnie.
Wyprowadzili się ode mnie już po miesiącu. Moja synowa stwierdziła, że nie chce ze mną mieszkać, chociaż we wszystkim im dogadzałam – gotowałam, prałam, sprzątałam dla wszystkich. Przez rok mieszkali w wynajętym mieszkaniu i zaczęli mnie nagabywać, że czas pomyśleć o własnym kącię, ale ja nie miałam odłożonych pieniędzy żeby im pomóc. Jestem już w średnim wieku, moje choroby zebrały swoje żniwo, moja emerytura ledwo wystarcza na podstawowe potrzeby, ale staram się zaoszczędzić choć część tej kwoty, aby pomóc mojemu synowi. Czekałam z niecierpliwością, aż pojawią się wnuki, bardzo chciałam posłuchać dziecięcych głosów w pustym i ponurym domu.
Kiedy mój syn ze swoją żoną przyjechali w odwiedziny, zaczęli sugerować sprzedaż domku letniskowego, że suma, jaką mogliby za niego dostać, wystarczyłaby im na kupno mieszkania. Nasz domek jest duży, mój mąż pracował kiedyś jako kierownik, zaczął budować duży dom na działce nad małym jeziorem, obok lasu. Spędzałam tam cały czas każdego lata, sadziłam różne rzeczy i dbałam o ogród. Warzywa i owoce, które wychodowałam, niosły mi wielką pomoc, bo nie musiałam wydawać pieniędzy na artykuły spożywcze, miałam wszystkie własne, domowej roboty i kupowałam tylko niezbędne rzeczy, a pare groszy mogłam odłożyć. Nigdy nie myślałam nawet o sprzedaży domku, ponieważ jest to jedyna rzecz, która pozostała jako wspomnienie po ukochanym mężu.
Nie zgodziłam się, ale synowa podała jeden argument – nie będzie miała dzieci, dopóki nie będzie miała własnego mieszkania. Pokłóciliśmy się, prawie miesiąc nie dzwonili do mnie i nie przychodzili. Długo nad tym myślałam, płakałam i postanowiłam, że sprzedam domek,w ten sposób jakoś pomogę młodym. Przyjechali tego samego dnia, w którym poinformowałam ich o swojej decyzji. Synowa była bardzo miła, a mój syn rozmawiał ze mną jak za starych dobrych czasów.
Sami zorganizowali sprzedaż, znaleźli nabywcę w ciągu trzech dni. Nawet nie widziałam pieniędzy, nie wzięłam ani grosza. Później dzieci kupiły przestronne mieszkanie, a mnie nie zaproszono nawet na przyjęcie z okazji parapetówki. Przestali dzwonić, a kiedy ja zadzwonię, odpowiadają tylko „Tak” lub „Nie” – to cała nasza komunikacja. Kiedy zapytałam o wnuki, synowa się roześmiała – jak to, jest młoda, za wcześnie jeszcze na dzieci, karierę trzeba zrobić i żyć według własnych upodobań. Teraz siedzę sobie i płaczę, nie mam rodziny, nie mam chaty, nie mam wnuków. Doradźcie mi więc, co mam teraz zrobić? Jak mogę odzyskać sympatię, członków mojej rodziny? Nie rozumiem, dlaczego miałabym być czemuś winna, skoro zrobiłam dla nich wszystko, oddałam wszystko, co miałam? Postanowiłam pomóc rodzinie mojego syna w święta, ale zamiast tego, wyrzucili mnie z mieszkania. Czy zrobiłam coś złego?