Mój lekarz, przewidział przyjście Paulinki na świat na początku marca, a ja nie zamierzałam wcześniej iść do szpitala. Spędzałam czas z najstarszą córką w domu, podczas gdy mój mąż był w pracy. Tysiące razy powtarzano mi, żeby na tym etapie nie przesadzać z niczym, ale ja już dźwigałam Natalkę i wiedziałam, że odkurzanie gdzieś nie sprawi, że będzie jeszcze trudniej. Nieprawda.
Postanowiłam uporządkować półki z książkami, nie wiedziałam jak się za to zabrać, dużo czasu spędzałam w domu, a bałagan był na meblach co raz większy. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że trochę trzeba było poprzestawiać, przenieść tymczasowo, umyć, a potem w odwrotnej kolejności, dałam się ponieść i… poczułam, że coś jest nie tak. Skurcze, ostry ból, moje krzyki. Natalka przybiegła do mnie, a miała wtedy 9 lat, nic nie rozumiała, więc nie mogła mi pomóc, ale musiała zadzwonić po karetkę. W przerwach między skurczami udzielałam jej instrukcji, jak zadzwonić.
Moja kochana córka, była jedyną osobą przy mnie w tych pierwszych trudnych minutach i kiedy przyjechali lekarze, aby zabrać mnie do szpitala. Nie rozumiejąc, Natalka poszła ze mną, głaskała mnie po ramieniu, płakała, widząc, jak bardzo cierpię. Poprosiła lekarzy o coś, co mogłoby mi pomóc, najwyraźniej myśląc, że umieram. Moja córeczka została na korytarzu, gdzie później podjechał mój mąż i razem czekali na wiadomość o narodzinach jej siostrzyczki. Do dziś pamiętam, jak ciepło zrobiło mi się na sercu, gdy moja córka była przy mnie i tak bardzo się o mnie martwiła. Nigdy wcześniej nie czułam, że Natalka tak bardzo za mna jest.
Minęło już kilka lat, ale wspomnienia z tamtego dnia są bardzo świeże i choć były w nich ból i zmartwienia, zostały zapomniane, a poczucie bliskości z córką i miłość pozostały.