Tępy ból towarzyszył mi od wieczora, nie ustąpił w nocy, a po westchnieniach i zachłyśnięciu się nim, musiałam rano udać się do przychodni na wizytę.
Lekarz skierował mnie do szpitala. Zaczęłam się opierać, mówiąc, że teraz po prostu nie mogę, za dużo się nagromadziło spraw, ale lekarz spojrzał na mnie przez okulary, jednoznacznie stwierdził, że sprawy są wieczne, a życie ludzkie jest kruche i krótkie.
Cóż, będę musiała zostać zbadana i leczona…
Na oddziale były trzy osoby. Byłam czwarta, a piąte łóżko było jeszcze wolne. Jedno z nich, było tak ustawione, że jego ściana czołowa, przegradzała szafę, była to swego rodzaju prywatna przestrzeń. Pamiętam, że byłam zazdrosna o panią od tego łóżka, że miała okazję trochę się schować.
Na łóżku obok leżała duża dama, w żaden inny sposób nie można było tego opisać: jaskrawo pomalowane usta, kolorowy, sięgający podłogi „chiński” szlafrok i okulary w złotej oprawie, wyraźnie wskazywały, co to za osoba. Miała na imię Teresa. Oświeciła mnie o szpitalnej rutynie, powiedziała gdzie są pokoje i podała mi szeptem opis wszystkich osób z oddziału.
– Przy oknie leży Basia. – Powiedziała Teresa. – Mąż ją zostawił, bardzo się martwi i na tym tle wszystkie jej problemy zdrowotne się pogorszyły, ale jest leczona. Otrzymuje trzy kroplówki dziennie! – Teresa zaokrąglała w udawanym przerażeniu, umiejętnie pomalowane oczy.
– A tu… – Skinęła na sąsiadkę na łóżku obok. – To jest Nina Woch, ona ma kamienie.
– A kto znajduje się za szafą? – zapytałam.
– Za szafką, to jest babcia Maria. Mieszka tutaj.
– Jak to, mieszka tutaj?! – Bardzo się zdziwiłam.
– Tak, ona nie ma domu, a główny lekarz jest jej krewnym czy coś takiego, więc błąka się po oddziałach. W jednym, potem w drugim. Tak właśnie żyje. Wszyscy tutaj ją znają!
Drzwi skrzypnęły, a na oddział w pośpiechu weszła drobna staruszka w szpitalnym fartuchu, który był na nią za duży. W rękach trzymała torbę ze słodyczami i ciastkami oraz butelkę kefiru.
– Życzliwi obywatele, znów dali Marii wszystko. – Mruknęła niezadowolona Teresa. – Teraz całą noc będzie w szafce nocnej przesuwać i szeleścić reklamówkami.
Maria była małą myszką. Bezszelestnie przechodziła z pokoju do pokoju. Wszyscy ją znali, każdemu starała się pomóc – komuś poprawić koc, komuś podać napój, komuś wynieść śmieci do kosza w toalecie, a także komuś, z kim można było po prostu porozmawiać.
– Maria…- Zapytałam kiedyś. – Nie masz dzieci, prawda?
– Jak mogłabym ich nie mieć? – Odpowiedziała żywo. – Mam ich mnóstwo. Witek jest łobuzem, a Wiktor nie jest rozpieszczany przez los – wiecznie choruje, a Tomek to prawdziwy poseł! A Marek był dyrektorem.
To, kim był dyrektor Marek i jakim posłem był Tomek, pozostało anonimowe, natomiast wszechwiedząca Teresa, pogroziła jej palcem i stwierdziła, że Marysia postradała zmysły, więc gawędziła dalej.
Dni w szpitalu ciągnęły się jak z gumy. Od śniadania do obiadu, od obiadu do kolacji, od jednego zabiegu do drugiego, zdawała się mijać wieczność.
Ale wszystko, zarówno dobre jak i złe, kiedyś się kończy. Jutro jest poniedziałek, rano będę miała ostatnią kroplówkę i wyjdę do domu po południu!
Moje optymistyczne rozmyślania, przerwały głośne głosy na korytarzu. Ktoś szedł wzdłuż korytarza, zaglądał do każdego pomieszczenia, najwyraźniej kogoś szukał.
Maria siedziała na łóżku, chrupiąc jak zwykle swoje ciasteczka.
– Czy to Tomek? – Babcia nagle się obudziła i zaczęła szukać swoich kapci.
Nie miała czasu, by wyjść na korytarz. Drzwi oddziału rozchyliły się szeroko i wpuściły dziesięć osób z kwiatami. Główny lekarz szedł z przodu, a obok niego stał wojewoda, którego widzieliśmy tylko w telewizji.
– Maria Masłowa? – Zapytał wojewoda zdumioną staruszkę.
– Tak, tak, to ona. – Odpowiedział lekarz.
Maria podniosła się powoli z łóżka. Jej twarz była zdezorientowana i zaskoczona.
– Droga Mario Masłowa! – Powiedział uroczyście wojewoda. – Na szczęście wojna już dawno się skończyła, ale nagrody wojenne wciąż znajdują swoich bohaterów.
Otworzył czerwone pudełko, obowiązkowo podane mu przez asystenta.
Na aksamitnej poduszce leżał medal.
– Dziś… – Powiedział wojewoda donośnym głosem, jakby z mównicy. – Kolejna nagroda znalazła swojego bohatera, a raczej bohaterkę! – I powoli przypiął medalik bezpośrednio do wypranego szpitalnego fartucha.
Mężczyzna pogratulował nowo odznaczonej kobiecie, wręczył jej kwiaty i odjechał.
W pokoju pozostało tylko dwóch mężczyzn, teraz już dobrze w wieku dojrzałym.
Milczałyśmy, nie było się czego wstydzić! Maria, szara, bezpańska myszka mieszkająca w szpitalu, a tu nagle medal!
A babcia ściskała mężczyzn, jednemu poprawiała krawat, drugiemu szczotkowała niewidzialny kurz z płaszcza i mówiła i mówiła i mówiła.
– Powiedz… – Teresa nie wytrzymała, gdy strumień pytań i napomnień Marii lekko opadł. – A dlaczego dostała odznakę? Co zrobiła?
– Czy nie mówiła o sobie? – Mężczyzna w płaszczu zapytał.
– Nie! – odpowiedzieliśmy wspólnie.
Mężczyzna zaczął mówić i okazało się, że nasza mała szara myszka Maria, była w czasie wojny kierowcą. Tak, tak – Maria była kierowcą!
A Ci mężczyźni, byli wtedy dziećmi w domu dziecka i zimą ich sierociniec został ewakuowany. Jedyna droga ucieczki było przez jezioro, a lód był już niepewny, niebezpiecznie było zabierać dzieci, ale było to konieczne. Chłopcy odmówili, potrząsnęli głowami i krzyknęli: – Lód nie wytrzyma!
Ale Maria poszła… W pełnym przekonaniu, że będzie mogła pomknąć ścieżkami, które znała tylko ona i udało jej się! Doprowadziła wszystkich chłopców do brzegu w jednym kawałku. Przysięgli, że będą ją nazywać mamą. A miała 22 lata… I przez całą wojnę Maria wykonywała najbardziej ryzykowne misje. Uratowała wielu ludzi od głodu i śmierci. Bóg chronił jej samochód, jak gdyby był zaczarowany.
– Więc dlaczego Twoja matka mieszka w szpitalu? – Wybuchłam. – Dlaczego nie kupisz jej mieszkania, małego pokoju?
– Dlaczego małego? – Uśmiechnął się smutno drugi mężczyzna. – Kupiliśmy jej trzypokojowe mieszkanie. Znajduje się w spokojnej dzielnicy, ale wpuściła lokatorów, rodzinę wielodzietną, której myślała, że nikt inny nie może pomóc, a potem sama tu przyjechała. Trudno było ją znaleźć…
– A emerytura? – Do rozmowy włączyła się Teresa. – Jeśli jest weteranką, to jej emerytura musi być dobra!
– Zgadza się. – Potwierdził drugi mężczyzna. – Co miesiąc przez wiele lat, wysyła prawie całą kwotę do domu dziecka, z którego uratowała dzieci.
Podczas rozmowy, Maria próbowała coś powiedzieć, wymachiwała rękami, ale młodszy mężczyzna trzymał ją w ramionach i uspokoiła się.
– Przygotuj się, mamo. – Powiedział siwowłosy mężczyzna, skończywszy swoją opowieść. – Zamieszkasz u mnie. Żyj jak długo chcesz, dlaczego się przed nami ukrywasz? Jeśli się znudzisz, Marek czeka na Ciebie. Kasia też dzwoni i Iza i Paweł…
– Daj spokój, kochanie. – Mówiła Maria ze łzami w oczach. – Tu mi dobrze! A Ty masz swoje własne sprawy, o które musisz się martwić!
– Ty jesteś najważniejszą sprawą. – Śmiali się mężczyźni. – Chodźmy szybko!
Biorąc Marię z obu stron, wyszli z oddziału.
Znów zamilkłyśmy. I o czym tu było mówić? Marię wyśmiewano, dokuczano jej, patrzono na nią z góry, nie ma co ukrywać, uważali ją za błogą, szarą myszkę. I oto w małej szarej myszce było wielkie, miłe ludzkie serce, zdolne do heroicznych czynów.